Czy powinniśmy negocjować z dziećmi?
Komunikacja z dziećmi bywa wyzwaniem, o czym wie chyba każdy rodzic. Rodzinnie stawiamy czoła buntom dwulatka czy trzylatka, różnym trudnościom dnia codziennego związanym np. ze zmotywowaniem dzieci do nauki, czy ich uczestnictwem w domowych obowiązkach. Potem bardzo szybko nadchodzi etap nastolatka, zamykającego nam drzwi przez nosem i wychodzącego z domu bez pozwolenia. Czy można uniknąć trudności w relacji z dziećmi dzięki negocjacjom?
Dzieci są ludźmi, tak samo jak my – też mają swój punkt widzenia – mówi Zbyszek Dzideczek, certyfikowany trener negocjacji i prezentacji biznesowych. Wielu rodziców jednak o tym zapomina i traktuje swoje pociechy z góry, z pułapu tzw. władzy rodzicielskiej. I to jest poważny błąd, którego nie należy popełniać w negocjacjach z naszymi dziećmi.
Negocjować czy wychowywać?
Należałoby wyjść przede wszystkim z założenia, że z dziećmi negocjujemy tak, czy inaczej, chcemy, czy nie, zawsze i wszędzie. Możemy to nazywać rozmowami, sposobami na wychowanie, itp. W każdym razie negocjujemy w każdej sytuacji, np. jeśli chodzi o wyjście na czas z domu, miejsce wysłania dziecka na obóz czy zachęcenie do pozmywania naczyń lub wyrzucenia śmieci. W rodzinnych negocjacjach nie siedzimy jednak za stołem negocjacyjnym w eleganckim biurowcu w centrum Warszawy, w Tokio czy Nowym Jorku, lecz przeżywamy je w różnorodnych „domowych pieleszach”, czy to dyskutując z malcem na różne tematy w naszych domach, samochodach, czy miejscach publicznych. Każdemu z rodziców zdarza się negocjować z maluchem zakup lodów przed obiadem, termin zejścia z placu zabaw czy konieczność otwarcia buzi u dentysty. To po prostu fakt, któremu nie sposób zaprzeczyć.
Pytanie tylko jak to robimy?
Jeśli wychodzimy z pozycji siły – malec z pewnością prędzej, czy później ulegnie, ale nie zbudujemy
z nim w ten sposób relacji opartej na zaufaniu, która procentowałaby, gdybyśmy traktowali dziecko po partnersku. Pamiętajmy, że dziecko nie jest naszym przeciwnikiem, lecz stroną w codziennych zmaganiach z rzeczywistością, którą tworzymy w rodzinach. Tak jak i my, mały człowiek ma swoje potrzeby, które chce zaspokoić i oczekiwania, które chce wyrazić. Mądry rodzic jest empatyczny w stosunku do dziecka, co w negocjacyjnym żargonie nazywa się „wejściem w cudze buty” – wyjaśnia ekspert negocjacyjny, a do tego doświadczony ojciec pięciorga dzieci i pięciorga wnucząt. Oczywiście nie zawsze ta empatia jest prosta do osiągnięcia, ale to, co może nam pomóc – to prosty trick – fizyczne zniżenie się do poziomu dziecka. Już samo przyklęknięcie przy maluchu pomaga w nawiązaniu kontaktu wzrokowego, co z kolei znacznie ułatwia nawiązanie relacji i zrozumienie, czego chce nasz mały partner.
Przygotowanie to podstawa
Oczywiście młodsze dzieci nie są jeszcze dojrzałe emocjonalnie, co należy wziąć pod uwagę podczas wszelkich prób nawiązania kontaktu. Tak samo jak do negocjacji biznesowych, do tych rodzinnych również należy się przygotować – mówi Zbyszek Dzideczek. Jeśli zrobimy to porządnie i będziemy znać etapy rozwoju naszego potomka, niewiele będzie w stanie nas zaskoczyć. Ze stoickim spokojem zniesiemy wybuch płaczu pięciolatki, histerię dwulatka w sklepie z zabawkami czy nawet przekleństwo w ustach krnąbrnego nastolatka. Wiedza pozwoli nam na komfort negocjacyjny – będziemy po prostu wiedzieć, czego możemy się spodziewać po drugiej stronie. Da nam to też pewnego rodzaju przewagę, która akurat w negocjacjach z dzieckiem powinna być złotym środkiem do osiągnięcia porozumienia. Nie mylmy jednak tej przewagi z tzw. władzą rodzicielską – bądźmy ostrożni w stereotypowym podejściu, które być może pamiętamy z własnego dzieciństwa. Znacznie lepsze od pokazywania „kto tu rządzi” będzie bowiem budowanie zaufania.
Trzeba jednak pamiętać o ważnej rzeczy – tak jak w negocjacjach biznesowych także i tutaj trzeba wyznaczyć sobie i rozmówcy nieprzekraczalną granicę. Granicą mogą być np. narkotyki, alkohol czy przestępstwo… I tę granicę dzieci powinny znać „od zawsze”. Im później ją postawimy, tym trudniej będzie uświadamiać nam, które kwestie nie ulegają jakimkolwiek negocjacjom.
Plan A i plan B
W negocjacjach chodzi o dojście do porozumienia w jakiejś sprawie i wdrożenie tego porozumienia
w życie. To w jaki sposób osiągniemy zakładany cel musi zostać dokładnie zaplanowane. W dorosłych negocjacjach – tych biznesowych, ale również tych na co dzień, podchodzimy do spraw poważnie. Jeśli np. chcemy kupić samochód czy mieszkanie, starannie sprawdzamy oferty, wypytujemy znajomych o możliwości. Po prostu przygotowujemy się do transakcji, a potem staramy się bez nerwów i w miłej atmosferze dokonać zakupu – stwierdza Dzideczek. Dokładnie tak samo poważnie należy traktować sprawy dzieci – i wcale tu nie żartuję. Osiągnięcie celu jest ważne, ale to, w jaki sposób go osiągniemy – będzie równie istotne. Jeśli nie uda nam się dojść do porozumienia, stosując jakąś taktykę, przygotujmy sobie plan B i zacznijmy negocjować ponownie.
Trzeba pamiętać, że porozumienie trzeba będzie jeszcze wdrożyć w życie – jakże łatwiej będzie nam to zrobić, jeśli obie strony negocjacji – nie tylko rodzic, ale też dziecko, będą zadowolone z rozwiązania, które zastosujemy.
Język komunikacji
W „dorosłych” negocjacjach staramy się stosować jasne i precyzyjne komunikaty. Unikamy słów wprowadzających niepewność, kolokwializmów i zdrobnień – słów, które mają drugie dno i działają negatywnie, dopuszczając lęk i powodując niepewność. Dzieci chcą nas rozumieć, podobnie jak my chcemy rozumieć nasze dzieci – kontynuuje Zbyszek Dzideczek. Używajmy więc języka, który jest dostosowany do wieku dziecka. Gdy rozmawiamy z maluchami, sprawdzajmy, czy nas rozumieją, wyjaśniajmy dane sytuacje i trudne pojęcia. Nie tylko osiągniemy w ten sposób porozumienie, ale też nauczymy nasze dziecko elokwencji i znajdowania rozwiązań. Mówmy do dziecka z szacunkiem, unikajmy podnoszenia głosu. Czy my lubimy, gdy ktoś na nas krzyczy? Z kolei nastolatkiem najlepiej zastosować taktykę – wysłuchania i wsparcia – czasem samo bycie obok wystarczy, by za jakiś czas małomówny syn czy córka w stanie wskazującym na depresję – opowiedziała nam, co się u niej dzieje. Nie naciskajmy, nie nakazujmy – zamiast tego po prostu bądźmy przy dziecku.
Traktowanie dzieci „na serio” na pewno zostanie docenione. Zbuduje się więź i mocna relacja, która zaowocuje w przyszłości. Już za chwilę, zanim się obejrzymy – mali ludzie będą dorośli i powinno nam zależeć cv na tym, by nabyli kompetencji, które pozwolą im być zaradnymi i szczęśliwymi ludźmi. Kto ma ich tego nauczyć, jak nie my – rodzice?